piątek, 18 kwietnia 2014

CZY MOŻNA UMIERAĆ KILKA RAZY?

 Możecie być oburzeni tym wpisem i w pełni to rozumiem. Jednak warto spojrzeć na to ze strony osoby, która doznaje ostatnich drgnień serca. Przeżywamy teraz bardzo ważny czas....czas walki ze śmiercią, czas Zmartwychwstania.....

Czasami ludzie umierają kilka razy....ciężko na to bezradnie patrzeć, bezradnie, bo rodziny nie wiedzą, że robią krzywdę bliskim ratując życie choremu w tym ostatnim momencie.
Za każdym razem gdy z taką sytuacją spotykam się w pracy, potem w domu moim dzieciom przypominam (bo już wiedzą) jak mają postępować gdyby to dotknęło kogoś z nas.

Szpitalne łóżko na OIOM-mie, na łóżku pacjent, który powoli odchodzi. Lekarze wiedzą, że chory umiera, ale gdy bliscy proszą by go ratować- lekarz ratuje. Ratuje na życzenie rodziny, ale czy jest to dobre wyjście?
Niby problemem jest eutanazja, ja jednak uważam, że uporczywa wręcz terapia w stanie agonalnym przynosi choremu dodatkowe cierpienie.
Wierzcie w to lub nie, człowiek umierający ma już dość. Gdy czuje (bo to się czuje), że to już koniec czeka na ten moment z ogromną chęcią przekroczenia tej magicznej linii, ale za każdym razem gdy się zbliża i ma ją przekroczyć ściągamy go z powrotem . Nam się wydaje, że ratujemy mu życie, a tak na prawdę przedłużamy jego agonię o kolejną chwilę, godziny czy klika dni. Czy choremu jest z tym dobrze? czy cieszy się z tego, że kolejne godziny będzie leżał w bólu?
Na naszym oddziale ostatnio leżała pani Jadzia. Miała 85 lat. Było co raz gorzej. W każdym krytycznym momencie mąż robił wszystko, błagał lekarzy by ją ratować. Transfuzja krwi, podtrzymywanie lekami, wszystko po to by jej się polepszyło na kilka dni.  Potem wszystko od nowa....
Kobieta jęczała w bólu, nie mogła oddychać.....
Jej agonia trwała miesiąc.....miesiąc umierania kilka razy.....
Po tym czasie jej ciało wbrew wszystkiemu zaczęło umierać. Skóra pękała i rozchodziła się przy każdym dotyku,  ulatniał się nieprzyjemny zapach zgnilizny z otwartych ran....kobieta zaczęła rozkładać się żywcem.
 Nie mogłam patrzeć już na męki tej pacjentki. Rozmawialiśmy z jej mężem, wręcz prosiliśmy by pozwolił jej odejść, tłumaczyliśmy, że więcej miłości okaże gdy zaniecha tych wszystkich czynności reanimujących. Nie pomogło.
Bity miesiąc kobieta odchodziła kilka razy, leżała z błagalnym wzrokiem w bólu rozkładając się.

Takich sytuacji jest bardzo dużo. Nie umiem się uodpornić, za każdym razem przeżywam to od nowa.

DLACZEGO TAK SIĘ DZIEJE?
Rodziny nie wytrzymują napięcia związanego z opieką nad odchodzącym bliskim. To normalna reakcja. Nawet jeśli ludzie wiedzą, że walka o życie chorego jest już przegrana, to gdy dochodzi do zatrzymania krążenia albo innych perturbacji zdrowotnych, nie są na to przygotowani. Więc chwytają za telefon i dzwonią na pogotowie. A gdy przyjeżdża karetka, żądają, by natychmiast przewieźć chorego do szpitala. Czasem udaje się ich przekonać, że to nie ma sensu. Pacjent wtedy umiera spokojnie w domu. A można sobie wyobrazić, co by było, gdyby jednak trafił do szpitala. Umierał by bardzo długo.

Boli mnie, kiedy za wszelką cenę ratuje się pacjentów, dla których wyczerpały się już możliwości terapeutyczne. I wszyscy o tym wiedzą, zarówno lekarze, jak i krewni. Uważam, że w takiej sytuacji dalsza uporczywa terapia jest nieetyczna. Nieetycznie zachowuje się rodzina, bo wymusza na lekarzach leczenie, ale przede wszystkim nieetyczni są lekarze, bo ulegając tym żądaniom, skazują chorego na dodatkowe cierpienia.
Boimy się śmierci, to naturalne. Jednak nie bójmy się rozmawiać o tym, przygotowywać się psychicznie, przygotować się wspólnie z rodziną.
Czasem odnoszę wrażenie, że takie sytuacje to czysty egoizm...egoizm bliskich, którzy chcą mieć czyste sumienie, że zrobili wszystko do ostatniego uderzenia serca by "ratować". Dla czystego sumienia przedłużają męki chorego.
Moja mama chorowała na raka krótko, bo zaledwie 5 miesięcy. Jednak przez ten czas dużo o tym rozmawiałyśmy. Obie wiedziałyśmy, że nic już nie można zrobić. W ostatnim dniu gdy trafiła na OIOM neurologiczny, ordynator powiedziała mi i tacie, że to już koniec i że mama nie dożyje jutra. Tacie ciężko było, prosił by mamę intubować, ja się nie zgodziłam. Wiedziałam, że wystarczy tylko tlen w masce i duża dawka morfiny by mama nie cierpiała i tak też doktor zrobiła.
 Niektórzy próbowali obarczyć mnie wyrzutami sumienia, że jestem córką bez serca, że nie ratuję matki. Trudno, to ich zdanie i tego nie unikniemy.
Siedziałam przy mamy łóżku do północy, łzy mi kapały po policzkach ale cieszył mnie jej błogi spokój wywołany lekami i uśmiech na twarzy. Patrzyła na mnie i trzymając mnie za rękę. Uścisk się powoli rozluźniał.
Po pólnocy ucałowałam mamę mocno, szepnęłam jej do ucha, że bardzo ją kocham i poprosiłam by czuwała zawsze nad nami...poszłam do domu płacząc ale jednocześnie mając świadomość, że już jutro jej nie zobaczę na szpitalnym łóżku. Dlaczego wyszłam z oddziału? bo wiedziałam, że przy mnie może nie będzie chciała odejść. Nie myliłam się...chwilę później mama zmarła. 
Przez ten czas modliłam się mocno do Boga prosząc by przyjął ją do siebie, bo już czas, a jeśli nie to by dał jej siłę zwalczyć samej chorobę. Bóg mnie wysłuchał. 
Możecie mnie jak inni uznać za wyrodną córkę ale nikt mnie nie przekona do  tego by w takich chwilach reanimować chorego i przedłużać mu męki. Tylko ja i moja mama wiemy, że dobrze zrobiłyśmy.

Ze śmiercią często się spotykam, wiele osób zmarło przy mnie, widziałam wiele sytuacji zachowań rodzin.
Ciężko przygotować się do tego wszystkiego, ale łatwo zauważyć objawy, czy to u chorego czy u człowieka starego, że ten koniec już nadszedł. Trzeba się z tym pogodzić.
Ludzie mają szeroko zamknięte oczy i nie dostrzegają tego skupieni tylko na pojedyńczych symptomach i na sobie.

Czy Wy sami chcielibyście umierać kilka razy gdyby doszło do takiej sytuacji? nikomu tego nie życzę.

W tym czasie pełnym przemyśleń o śmierci i o Zmartwychwstaniu , w czasie gdy przeżywamy tak bardzo ważne święto dla naszej religii
życzę Wam spokoju, zatrzymania się przez chwilę i przemyślenia tego wszystkiego co robimy w życiu, życzę Wam możliwości wykorzystania każdej sekundy w życiu w racjonalny i radosny sposób....
bo dopiero gdy nadejdzie śmierć jednoczymy się i często żałujemy, że życie jest tak krótkie, żałujemy, że nie wykorzystaliśmy wspólnego czasu dla naszych bliskich, żałujemy, że postąpiliśmy tak a nie inaczej...

WESOŁEGO ALLELUJA! NIKT NIE WIE JAK NA PRAWDĘ JEST PO ŚMIERCI, ALE NIE BÓJMY SIĘ TEGO TEMATU, NIE BÓJMY SIĘ KOŃCA





czwartek, 17 kwietnia 2014

ŻUR CZY BARSZCZ BIAŁY

fot. z neta

Jaka jest różnica między Żurkiem, a Białym Barszczem i okazuje się, że to zależy od tradycji rodzinnych i od regionu kraju. Są miejsca, gdzie nie ma różnicy między tymi zupami, a nazwa stosowana jest zamiennie. Jednak w rzeczywistości Żurek (przez niektórych nazywany Żurem) jest zupełnie czym innym niż Barszcz Biały, chociaż smakowo obie zupy dla niewprawnego smakowo konsumenta nie będą się miedzy sobą za bardzo różniły. Z powstaniem Żuru i barszczu białego wiąże się pewna historia: „W pewnej poznańskiej wsi mieszkał piekarz. Skąpiec jakich mało. Wszyscy którzy go znali jednogłośnie stwierdzali, że za dobrą kasę to by własna matkę sprzedał. Ów piekarz prowadził również karczmę. Podawał w niej chrzczone piwo, tandetny miód, byle jakie żarcie. Oszukiwał na czym tylko się dało. Ludzie z pobliskich wsi mieli dosyć karczmarza oszusta więc wynajęli pewnego żarłoka, aby ten dał nauczkę skąpcowi. Po pewnym czasie do karczmy zawitał tajemniczy człowiek. Miał przy sobie wielką skrzynię i sakwę pełną złota. Przybysz oznajmił, że chce założyć się z piekarzem o to, że zje najgorsza zupę jaką piekarz przygotuje i nie dostanie po niej niestrawności. Stawką była karczma i przepis na najgorszą potrawę przeciwko workowi złota. Był też jeden warunek: piekarz nigdy nie będzie mógł, ani gotować tej zupy, ani zdradzić nikomu przepisu i będzie się musiał wyprowadzić z okolicy, pod groźbą klątwy. Karczmarz zwietrzył niezły interes. Postanowił na kolację ugotować jakąś niestrawną bryję. Wziął skisłe resztki zaczynu na chleb razowy, zalał je wrzątkiem. Wrzucił dla niepoznaki parę warzyw, dodał przygotowaną do wędzenia surową, ledwo co przyprawiona kiełbasę, wrzucił znalezione jakieś stare zeschłe grzyby, z których jak były świeże zapomniano ugotować sos do mięsiwa, wrzucił resztkę zeschniętej, podśmierdziałej już wędzonki, dla zbicia aromatu śmierdzącego mięsa wrzucił 2 ząbki czosnku, a na koniec narwał naręcze lebiody rosnącej za chałupą i dodał pod koniec gotowania. Całość podał na kolację. Jakie było jego zdziwienie, gdy przybysz nie dość, że zjadł zupę ze smakiem, to jeszcze inni w karczmie zechcieli je spróbować. Zupa okazała się przepyszna. Chytry piekarz – karczmarz stracił w ten sposób karczmę i przepis na zupę, no i musiał się wyprowadzić. Sprzedał piekarnie i pojechał na Śląsk. Jednak, że wciąż był chytrusem postanowił założyć karczmę na Śląsku i tam serwować swoją zupę. Jednak, że bał się klątwy zakwas z mąki żytniej zastąpił zakwasem z kiszonej kapusty. Smak zupy był podobny do tej, dzięki której stracił karczmę. Zupa była tak dobra, a wieść o niej niosła się po świecie, że do karczmy piekarza zajrzał nawet Jan III Sobieski wracając spod Wiednia.”

 Czy to prawdziwa historia? Któż to wie? Jednak w sposób jasny przybliża nam różnicę między Żurkiem, a Białym Barszczem. Jedna zupa gotowana jest na zakwasie z mąki żytniej, druga na zakwasie z kiszonej kapusty. Inne dodatki zależą od regionu, ale z reguły są podobne.

<źródło opowieści- "Polarnego-takie tam gadanie">

u mnie do żurku dodaje się smażoną cebulkę, kawałki kiełbasy i sporo majeranku, zaś do barszczu chrzan, wędzonkę, jajko na twardo i odrobinę śmietany 

Ciekawa jestem jak u Was robi się te dwie zupy, bo "co kraj to obyczaj" przecież

CHODŹ TU GOFER :)

Wiem, wiem za chwilę święta, a ja tu z goframi wyjeżdżam.
Ten wpis wisi w wersji roboczej od poniedziałku więc trzeba go w końcu opublikować.
Tydzień temu mąż mi zakupił gofrownicę. Stara już wyzionęła ducha i stąd ten nabytek. Jest dobra, bo ma dużą moc 1200W i gofry są kwiatuszkowe.

Jednakże złapałam natchnienie by przetestować przepisy na ciasto do smażenia z różnych stron mając nadzieję, że trafię na coś lepszego niż moje.
Znalazłam kilka blogów, gdzie spodobały mi się opisy, receptury, a zdjęcie zachęcało do zrobienia. Przez kilka dni testowałam 10 przepisów. Wśród tych wyszukanych zdarzyło mi się kilka wpadek, a przy tym trochę nerwów oraz takie, z których najbardziej byłam zadowolona.
Najlepszą żenadą był dla mnie przepis zupełnie inny niż wszystkie. Bardzo mnie zaintrygował. Zaufałam, bo autorka zapewniała, że pracowała dość długo przy produkcji gofrów i robi je z zamkniętymi oczami, a jej gofry są wyjątkowe. No cóż....to była masakra.
Wśród przepisów znalazły się dwa z blogów, za które mogę śmiało ręczyć głową i nigdy się nie zawiodłam.
Pierwszy to przepis Joli z bloga ABC mojej kuchni.
Nie będę pisać Wam przepisu, bo najlepiej zrobicie gdy zajrzycie na stronkę Joli, a link jest TU (klik).
Gofry wyszły chrupiące i pulchne i co ważne nie usychają długo zachowując świeżość.

Drugi najlepszy przepis pochodzi z bloga Kulinarne Szaleństwa Margarytki, którego autorką jest Asia.
Całą recepturę z opisem znajdziecie w tym miejscu (klik)
Tak jak w przypadku przepisu Joli tak i tu, wiedziałam, że się nie zawiodę. Gofry rozpływały się w ustach. Te dwa przepisy są zupełnie inne, ale oba rewelacyjne.
Przy tych moich poszukiwaniach powstał też spontaniczny przepis, który tez wypadł rewelacyjnie:

  • 3 szkl. mąki pszennej (ewentualnie dosypać gdy ciasto jest zbyt płynne)
  • 2 szkl. oranżady gazowanej
  • 1 szkl. zsiadłego mleka
  • 2 jajka
  • 1 łyżka stopionego masła
  • 3 łyżki cukru
  • 1 łyżeczka sody oczyszczanej

Oddzielić białka od żółtek. Wszystko poza białkami wymieszać w misce, ubić pianę z białek i dodać do masy. Konsystencja ciasta powinna być gęsta jak śmietana. Nagrzać na maxa gofrownicę i smażymy. 

Ja na dość długo mam bleee na gofry, przesyt totalny. Moja rodzinka zadowolona i zaspokojona na jakiś czas w tym temacie.
A teraz żyjemy świętami, nie tyle MY co ja, bo z kuchni wychodzę tylko wtedy gdy muszę do pracy wyskoczyć. Jestem na etapie mięs. Peklowanie, szynkowanie, parzenie, schaby, balerony, kiełbaska. Dziś pierwsze zamówienia muszą być dostarczone. Jutro biorę się za ciasta od samego rana, bo na sobotę muszą być gotowe.Dla nas do domu jeszcze nic nie robię, bo nie mam kiedy.

Tak więc uciekam....życzę Wam przyjemnego dnia