Dziś coś całkiem niekulinarnego. Zawsze gdy podejmuję się pomocy sprawdzam wszystko jak tylko to możliwe. Pomoc to nie tylko pieniądze, można oddać krew, szpik, można dać choremu wiele radości w zupełnie inny sposób, poszukać sponsorów. To nic trudnego, a ile głów tyle pomysłów.
Jednak trafiają się ludzie, którzy wykorzystują dobre serca innych. Sama zostałam wykorzystana w życiu więc dmucham na zimne. Gdy sąsiadka prosi mnie o kasę na mleko dla dzieci i chleb, a wiem, że pije na umór to idę do sklepu i kupuję jej artykuły spożywcze. Nie daję kasy. W sytuacjach zbiórki pieniędzy staram się wymyślić inny sposób by móc pomóc. Zacytuję dziś artykuł, który warto przeczytać i mieć na uwadze.
"...udawała chorą na raka. Darczyńcy, którzy jej pomagali, są w szoku.
12 kwietnia 2013.
Goliła głowę i kłamała, że jeździ na
chemioterapię. Znajomi Moniki M. z Bydgoszczy organizowali na jej rzecz
składki, pieniądze zbierała Fundacja Wsparcia Ratownictwa RK. Teraz są w
szoku, bo jej choroby były fikcyjne.
Sprawa wpłynęła do nas wczoraj - mówi prokurator Włodzimierz
Marszałkowski z Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Południe. - Rozpoznajemy
tę sprawę. I podejmiemy odpowiednie działania.
Śledczy nie postawili jeszcze żadnych zarzutów
38-letniej Monice M. A sprawa wyszła na jaw 7 kwietnia, gdy na blogu internetowym napisała:
"Wybaczcie
mi... Pewnie odwrócicie się ode mnie po przeczytaniu tego. Nie wiem,
czemu tak się stało... jestem chora, ale moją chorobą nie jest rak,
tylko coś, czego nie wiem... (...) Posty o mężu, dzieciach były
prawdziwe, przeplatałam je tylko moją "wmówioną chorobą” (...) Nie
potrafiłam z tego wybrnąć”.
Dobra aktorka
Najpierw był guz mózgu. Złośliwy glejak. Tak Monika M., która
przedstawiała się jako "Majka”, powtarzała swoim bliskim. Od lutego 2012
roku mówiła o konieczności operacji. -
Twierdziła, że na zabieg musi pojechać do Pragi,
bo w Polsce nie wykonuje się operacji metodą laparoskopową, tylko przez
trepanację czaszki - mówi nasz informator, który przedstawił nam
historię "Majki”. - Nie jestem po medycynie, poza tym Monika była
naprawdę przekonująca, było mi jej żal.
Operacja miała kosztować
25 tys. zł. I osobom z kręgu "Majki” wydawało się, że naprawdę do niej
doszło. W czerwcu Monika z mężem wyjechali z Bydgoszczy na tydzień. -
Gdy wrócili, "Majka” miała nawet na głowie opatrunek...
Po
rzekomej wygranej walce z glejakiem M. obwieściła, że wykryto u niej
"białaczkę szpikową typu M2 z translokacją”. W swoim blogu z 18 lutego
tego roku:
"Po dzisiejszej chemii głowa boli, słabość trochę dokucza
(...) dziękuję Każdemu za każdy grosik - wszystko na wagę złota.
Dziękuję za miód, za flavon, za dobre słowo, za zbliżający się koncert”.
Artyści przyszli z pomocą
A koncert odbył się 10 marca tego roku w Warszawie pod hasłem
"Misja eksmisja”, bo "Majka”, pisząc o swojej rzekomej białaczce używała
określenia "sublokator”. Wśród zespołów, które wystąpiły w stolicy,
była też grupa "Własny Port” z Bydgoszczy.
- Zagraliśmy z
odruchu serca - mówi Piotr Gąsiewski, gitarzysta i wokalista zespołu. -
Chcieliśmy pomóc. Jesteśmy zaskoczeni i co tu dużo mówić, to przykre, bo
czujemy się oszukani.
Muzyk podkreśla, że mimo wszystko cieszy się, iż
zebrane na koncercie pieniądze nie przepadną.
Organizator występu, stołeczna Fundacja Wsparcia Ratownictwa RK,
postanowiła przekazać dochód 2,9 tys. zł na rzecz innego potrzebującego.
- Majka nie zdążyła otrzymać z zebranych pieniędzy ani grosza -
mówi Michał Janas, dyrektor fundacji. - Z większą rezerwą będziemy
podchodzić do kolejnych próśb o pomoc. Nadal jednak, z nie mniejszym
zapałem wspierać będziemy osoby potrzebujące.
Bo chciała czuć opiekę
Monikę M. zastaliśmy w jej mieszkaniu na Szwederowie. - Ukrywałam to przed mężem, przed dziećmi - wyznaje. -
Te choroby były zmyślone.
Goliłam głowę, bo miałam wrażenie, że włosy naprawdę mi wypadają.
Udawałam, że jadę do Centrum Onkologii na chemioterapię, a tak naprawdę
siedziałam tam w kolejce i rozmawiałam z pacjentami. Tam było mi dobrze.
Chciałam czuć opiekę.
- Ile w sumie przekazali pani darczyńcy? -
pytamy. - Sześć tysięcy, ale ja już to oddaję - pokazuje kartki z
nazwiskami kilkudziesięciu osób, które wpłacały pieniądze na leczenie.
- A 25 tysięcy na operację?
- Tego nie miałam ze zbiórki publicznej - odpowiada.
M. twierdzi, że
zaczęła terapię z psychologiem. Nie umie wyjaśnić, dlaczego wymyślała swoje choroby...."
<gazeta Bydgoszcz>
a tu do poczytania zostawiam link, gdzie jest artykuł o ludziach, którzy udają w necie chorych by zjednać sobie przyjaciół. Sama mam taką znajomą, robi z siebie ostatnią męczennicę by wzbudzić litość wśród internautów , a w realnym świecie nie potrafi żyć z prawdziwymi ludźmi. To sĄ nieszczęśliwe przypadki.
CHORY SPOSÓB NA PRZYJAŹŃ
Pozostawię to bez komentarza. Można na to patrzeć z różnej perspektywy, ale.....uważajmy